Łączna liczba wyświetleń

Obserwatorzy

wtorek, 24 września 2013

Malta

W poprzednim poście obiecałam napisać 
o wakcjach, spędzonych na Malcie.
Wróciłam na nią po 6 latach 
i nadal jestem nią zachwycona 
ale mieszkać tam nie chciałabym. 
Wyspa z ponad 300 tys. ludności, z jednego końca 
na drugi można przejechać w  niespełna 2 godziny. 
Czysta klaustrofobia.
Krajobraz za to niesamowity. 
Głównym budulcem na Malcie jest piaskowiec,
więc wkoło domy żółte jak piasek, 
do tego palące słońce 
i niesamowity kolor nieba i morza.
Bajka
Wedle życzenia zasypuję Was zdjęciami.
Będzie ich naprawdę masa.
Nie będę rozpisywała się o jej historii. 
Wujek google wszystko wystuka.
Zaczynamy w telegraficznym skrócie.
Widok z samolotu 


 Wszystko spalone słońcem. Nie wiele jest miejsc, 
w zasadzie nie ma takich gdzie byłaby soczysta zieleń.
Czegoś takiego na Malcie-przynajmniej w lecie-
nie uświadczy się.
Stolica Malty Valetta. 
 

 
 














Na zdjęciu po lewej widać ustrojoną stolicę, gotową na kolejną 
noc festy.










Znaleźliśmy mały zakład, którego właściciel wykonuje 
takie oto zbroje. Wszystko ręczna robota, ze skóry.
Wierzcie mi, niesamowity widok.
Poniżej już inne miasteczko. Wszędobylski piaskowiec.




 
Od 1 sierpnia do końca miesiąca na calusieńkiej Malcie
trwają festy.
Od rana do późnych godzin nocnych. 
Każde miasteczko, wróć - każdy kościół 
wyprowadza ze świątyni swojego
patrona i wtedy się zaczyna...



Żeby nie było, że tylko zwiedzaliśmy,
kilka fotek mojego najmłodszego na jego
ulubionej "plaży"
Te z piaskiem omijał dużym łukiem. 
Jego ulubionym miejscem był w zasadzie taras spacerowy 
z możliwością skakania do morza.
Tam mu było najlepiej. Nam zresztą również.




Zdarzało się, że morze coś na brzeg wyrzucało...


Chłopaki zawzięcie wciąż coś wyławiali...





Jedzenie na Malcie nie powaliło mnie. 
Powiem szczerze, że oprócz królika nie mają 
jakoś polotu kulinarnego.
Zbyt dużo fast foodu.
Ale nie żeby już tak całkiem nic...



Użądziliśmy sobie mały rejs na sąsiednią wyspę Gozo.




Jak widzicie wszystko słońcem spalone.


Ale architektura powalająca. Tak jak zresztą kościoły.
Bogactwo, przepych...



Ale perełką jest Blue Grotto




































Nisamowity plankton, który daje takie efekty kolorystyczne.
I rejs malutką łupinką wokół stolicy i miasteczka gdzie mieszkaliśmy. 







Żeby dojść do portu przechodziliśmy przez dwa miasta, hihi.
Zupełnie nie wiedziałam gdzie przebiega granica. 
Malutkie skrzyżowanie i już byliśmy w innym mieście


Teraz już nikt mi nie napisze, że za mało zdjęć.
Jeszcze na koniec ostatni wieczór na Malcie.


Zderzenie z Polską rzeczywistością nie było łatwe ale...
czas do roboty, kochane.
Mam nadzieję, że jednak Was nie zanudziłam i może znajdzie się
kilka osób, które dotrwały do końca.
Trzymajcie się dziewczyny cieplutko i...
byle do lata.
Paaaaaaaaaaa